Aktualności
Serca zakute w kamieniu - św. Świerad
Po raz kolejny przekroczyłem bramę Panteonu Świętych i Błogosławionych w Szczepanowie. Najpierw spotkałem się wzrokiem ze św. Justem, który delikatnie uśmiechnął się do mnie na powitanie. Następnie ukłoniłem się, pozdrawiając św. Kingę, która - nie pozostając dłużną - odpowiedziała w ten sam sposób, mrużąc przy tym jedno oko. Tak, czas, który spędziłem z Kunegundą na rozmowie to był dobry czas… ale o tym w poprzednim numerze Pasterza. W ten sposób dotarłem do trzeciej postaci, stojącej na postumencie z wyrytymi w nim złotymi zgłoskami, mówiącymi: Św. Andrzej Świerad pustelnik. Podniosłem wzrok, moim oczom ukazała się szczupła sylwetka w powłóczystym płaszczu, w prawej ręce dzierżąca długi kij, a w lewej jeden koniec łańcucha, którego drugi koniec znikał pod szatą. Przedramię lewej ręki przytrzymuje, przyciskając do ciała grubą księgę, bez wątpienia Biblię. Podniosłem wzrok jeszcze wyżej, zobaczyłem przykrytą kapturem głowę św. Świerada z bujną brodą, okalającą zmęczoną trudami życia, ciężkiej pracy i nieustannej formacji twarz, w której przyciągały uwagę oczy płonące niesamowitą energią. Jeszcze wtedy nie do końca potrafiłem odgadnąć, czym była ta energia i jakie były jej źródła.
Nasze spojrzenia się spotkały. Zaniemówiłem, nie wiedziałem, od czego zacząć, co powiedzieć, opuściłem wzrok. W pewnym momencie usłyszałem głos Świerada:
- Wielu tu przychodzi. Przechodzą, oglądają, rozmawiają między sobą. Ale ze mną niewielu chce zamienić choćby kilka słow. Czy i ty chcesz milczeć?
- Nie… tak… - szybko i bezładnie starałem się odpowiedzieć. Podniosłem wzrok i napotkałem ciepłe i pogodne spojrzenie Świętego. Kontynuowałem więc, już nieco spokojniej – przede wszystkim chcę się o tobie jak najwięcej dowiedzieć, chciałbym cię poznać, bo jestem przekonany, że przez wieki niesiesz do nas przesłanie, które pomoże nam w wędrówce, którą ty już zakończyłeś i - jak mówi św. Paweł - wieniec zwycięstwa odebrałeś.
- Pytaj, co chcesz wiedzieć? – zachęcił mnie Święty.
- Jesteś Andrzej Świerad. Świerad to nazwisko, przydomek? – zapytałem, chociaż miałem świadomość, że to pytanie nie sięga jeszcze celu rozmowy, o którym wspomniałem wcześniej.
- Nic z tych rzeczy - odpowiedział Świerad, szeroko się uśmiechając. – Jak pewnie wiesz, moje życie przypada na przełom I i II wieku. To czas, gdy nazwiska nie były jeszcze znane. Ja mam na imię Świerad, tak zostałem ochrzczony. Dużo podróżowałem. Działałem w Polsce, w nieodległym Tropiu i na Śląsku. Byłem na Węgrzech i na Słowacji. Wędrowałem, nauczając, chrystianizując tych, którzy nie znali jeszcze Drogi, Prawdy i Życia, chrzcząc tych, którzy jeszcze nie znali Jezusa, a jednocześnie dbałem o własną formację. W tym celu w pewnym okresie mojego życia, około roku 1017, wstąpiłem do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zobor na Słowacji. To tam przyjąłem imię Andrzej jako swoje zakonne imię, bo tak jak on ciągle chciałem zdobywać dla Jezusa nowych wyznawców. Na czas mojej formacji zakonnej przypada okres, gdy najwięcej jadłem.
Musiałem zrobić chyba bardzo zdziwioną minę bo Świerad uśmiechnął się tajemniczo i zaczął wyjaśniać, o co chodzi z tym jedzeniem.
- Gdy obserwuję – kontynuuje Święty – we współczesnym ci świecie, jak wiele osób, głównie kobiet, ale nie tylko, głodzi się całymi tygodniami, i to tylko po to, żeby lepiej wyglądać, ważyć mniej kilogramów, przywodzi mi to na myśl czas, gdy ja sam ograniczałem swój jadłospis. Okres ten dotyczył trzech dni w tygodniu. Były to: poniedziałek, środa i piątek oraz wszystkie dni Wielkiego Postu, z wyjątkiem niedziel. Już zupełnie normalne posiłki zjadałem właśnie w niedziele i święta podczas mojego pobytu we wspomnianym zakonie. Było to spowodowane tym, że niedziele i święta wszyscy zakonnicy spędzali razem.
Święty na chwilę zamilkł, jakby wspomniał sobie tamten czas. Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem i kontynuował:
– Dzisiaj również są ludzie, którzy podejmują post z pobudek duchowych. Jest ich jednak stosunkowo niewielu. Już nawet piątkowy post od mięsa dla wielu jest nie do udźwignięcia, a tak zwany post ścisły, przypadający dwa razy w ciągu roku, wydaje się być szczytem ascezy. Tymczasem przecież poskramianie zachcianek i pewnych potrzeb ciała pozwala nad nimi panować, gdy przychodzi czas duchowych prób, pokus.
Odniosłem wrażenie, że szykuje się dłuższy wykład, dlatego by nie stracić wątku nieznaczenie podniosłem rękę, sygnalizując, że chciałbym o coś zapytać. Św. Świerad zamilknął ze znakiem zapytania w spojrzeniu.
- Bez wątpienia masz rację. – starałem się mówić szybko, by zaraz na powrót dopuścić mojego rozmówcę do głosu. – Ty bardzo dużo pościłeś, jaki w tych okresach był twój jadłospis?
- Jeden orzech włoski na dzień – jego odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie. – Ale przecież tu niekoniecznie chodzi o to, by ścigać się w tym, kto mniej może zjeść. Tu we wszystkim musi być na pierwszym miejscu Bóg. Oddawanie Mu chwały i ćwiczenie ciała na lepszą dla Niego służbę. Ja sam byłem kimś, kogo nazywają rekluzem, ale nie tylko w rozumieniu zamknięcia na wszelkie przyjemności tego świata, lecz zamknięciu w Panu, jako jego niewolnik. Ciągle przepasany, gotowy do drogi, gotowy do działania. Wyrazem tego przepasania był mosiężny łańcuch, który tu widzisz. Byłem nim pod szatą bez przerwy przepasany i to właśnie (tak na marginesie wspominając) wrastający w ciało łańcuch wywołał gangrenę, która była bezpośrednią przyczyną mojego odejścia z tego padołu łez. Wiele godzin w ciągu dnia poświęcałem na karczowanie lasu. Niewiele spałem, dużo czasu poświęcając na nocne czuwania, a odpoczywałem w wydrążonym pniu dębu. Fakt, że bardzo dużo czasu poświęcałem na ciężką fizyczną pracę, nie przeszkadzał mi w nieustannym trwaniu na modlitwie. Owszem, w Eucharystii uczestniczyłem w niedziele, ale jak mówili pierwsi egipscy pustelnicy – mnich, który modli się tylko wtedy, gdy staje do modlitwy, nie modli się wcale. Moje życie, moja praca, mój wypoczynek, wszystko przesiąkniete było relacją z Bogiem. Moje życie naznaczone było ciągłym czuwaniem i cichym dialogiem z Bogiem, z czymś na kształt modlitwy, którą teraz nazywacie modlitwą Jezusową.
Święty Świerad zamilkł. Ja również stałem bez słowa, będąc pod ogromnym wrażeniem usłyszanych przed momentem słów. Jednak jeszcze jedno pytanie przyszło mi do głowy.
- Świeradzie, czy jest coś, co szczególnie leży ci teraz na sercu?
- Od zawsze – odpowiedział – i to się nie zmieniło, bardzo zależało i zależy mi na tym, by nasz Pan miał coraz więcej gorliwych wyznawców i by jak najmniej zatwardziałych grzeszników umierało przed pojednaniem się z Bogiem, nad czym nieustannie pracuję. Pamiętaj – powiedział z naciskiem – najważniejsze jest oddawać wszystko Jezusowi, On najlepiej będzie wiedział, co z tym zrobić, by przysporzyło ci jak najwięcej korzyści.
Czas mojego spotkania z Andrzejem Świeradem dobiegł końca. Miałem świadomość, że to była wyjątkowa rozmowa. Święty, jak na mnicha przystało, umiłował milczenie, więc nie rozgadywał się zanadto, ale jakby w paru tabletkach skondensował wszystko, co w jego życiu ważne było dla ciebie i dla mnie. Ukłoniłem się na pożegnanie, zapewniając o pamięci i podjęciu starań w praktykowaniu spuścizny Świętego. Przyznam jednak, że odchodziłem z ciężkim sercem, mając świadomość trudu, jakiego podejmował się św. Świerad. Równocześnie towarzyszyła mi radość wynikająca z kolejnych wskazówek Świętego - co robić, by być bliżej Boga, i by innych do niego prowadzić. Rozmowa ta uświadomiła mi przede wszystkim, jakiego mamy w tej materii wiernego i wielkiego Orędownika.
Piotr Sarlej
Foto 1: Figura św. Świerada w Panteonie Świętych i Błogosławionych Diecezji Tarnowskiej w Szczepanowie.
Foto 2: Leśna pustelnia św. Świerada. Foto: P. Sarlej