Aktualności
Serca zakute w kamieniu - św. Kinga
Ponownie staję przed bramą, nad którą znajduje się napis: Nie lękajcie się być świętymi. Wchodzę do środka szczepanowskiego Panteonu Świętych i Błogosławionych. Znowu otacza mnie ta sama tajemnicza, ciepła atmosfera. Szybkim rzutem oczu obejmuję wszystkie postacie ustawione na cokołach, zastygłe w kamiennym bezruchu. Nie jest to jednak bezruch bezczynności. Święci, jak sprinterzy w blokach startowych na chwilę przed startem, zastygają w bezruchu, by za ułamek sekundy dać z siebie wszystko. W przypadku naszego panteonu to wszystko oznacza przede wszystkim walkę o nasze zbawienie, ale również pomoc w codziennych sprawach. Zwarci i gotowi, niczym w blokach startowych, czekają, by na wyścigi ruszyć nam z pomocą, gdy tylko ich wezwiemy. Kolejna chwila to wymiana spojrzeń ze św. Justem, z którym ostatnio uciąłem sobie krótką pogawędkę. On popatrzył na mnie ciepło, chyba nawet delikatnie się uśmiechnął i wrócił do witania nowo przybyłych pielgrzymów, wsłuchując się w ich potrzeby.
Ja rozglądam się, szukając postaci, z którą pragnę dzisiaj porozmawiać. Jest ku temu szczególna okazja, bowiem w związku z niedawno zakończonym w naszej parafii odpustem ku czci św. Stanisława, ta święta (już wiadomo, że chodzi o kobietę) zyskała miejscowy status VIP, o co w gronie świętych chyba nie jest łatwo. W trakcie głównych uroczystości, które w tym roku przypadły 11 maja, w procesji idącej od miejsca narodzenia św. Stanisława do ołtarza polowego usytuowanego w panteonie zostały przyniesione jej relikwie. Teraz więc jest ona obecna z nami nie tylko duchem i sercem gorącym, ale również ciałem. W związku z tym nie sposób było odpuścić sobie taką okazję na bliższe spotkanie ze… św. Kingą. Zawahałem się przez chwilę jak – ze względu na wielość ról, jakie w życiu przyszło jej pełnić – ją nazwać. Postanowiłem pozostać przy przymiotniku święta, a resztę niech już sama opowie.
Zobaczyłem ją. Stoi poważna, wyprostowana – wiadomo, przez większość życia arystokratka – ale jednocześnie nie budująca żadnego dystansu, wydaje się być taka bliska i ciepła. Zanim do niej podejdę, muszę chwilę zaczekać, bo akurat przed chwilą podeszło do niej jakieś młode małżeństwo i przez dłuższą chwilę o czymś rozmawiali. Gdy odchodzili, widziałem na ich twarzach uśmiech, a w oczach wzrok pełen nadziei. Nie próżnuje kobieta - pomyślałem o św. Kindze i zaraz skarciłem się w myślach za tak swawolną uwagę pod adresem, jakby nie było, osoby z grupy trzymającej władzę.
- Przestań opowiadać takie farmazony - usłyszałem miły głos.
Zaskoczony, podniosłem głowę. Patrzyła na mnie św. Kinga, zapraszając do podejścia.
- Owszem – kontynuowała – wywodzę się z węgierskiej, panującej podówczas dynastii Arpadów i byłam córką króla Beli IV, a później żoną naszego księcia Bolesława, trochę przeze mnie noszącego przydomek Wstydliwego. Ale dla mnie władza to nie był tytuł do noszenia wysoko głowy, pławienia się w ówczesnych luksusach, czy dawanie odczuć bliźnim mojej wyższości. Władza przecież to zawsze powinna być przede wszystkim służba, to powinna być troska o ludzi, których Bóg powierzył naszej, mojej pieczy.
Ośmielony tymi słowami podchodzę i otwieram przed świętą swoje serce, w którym skrywałem dotąd wiele pytań, na które w końcu miałem nadzieję uzyskać odpowiedź. Posłuchajmy więc, co ma do powiedzenia królewna węgierska, księżna ziemi krakowskiej i sandomierskiej, św. Kunegunda:
- Urodziłam się 5 marca 1234 roku w Ostrzyhomiu na Węgrzech w wielodzietnej rodzinie króla Beli IV i Marii Laskariny. Jako ogromne szczęście poczytuję sobie fakt, że od urodzenia byłam wychowywana w atmosferze żywej i głębokiej wiary, wśród przyszłych świętych i błogosławionych. Dzięki temu już od dziecięctwa byłam właściwie formowana. Później otrzymałam też pełne jak na tamte czasy wykształcenie. Niestety, moje beztroskie dzieciństwo bardzo szybko się skończyło. Już w wieku pięciu lat zostałam przywieziona do Polski w celu poślubienia syna Leszka Białego, Bolesława – święta zauważyła chyba moje okrągłe ze zdziwienia oczy, bo zaraz doprecyzowała – prawo kanoniczne nie pozwalało na tak wczesny ślub. Po moim przyjeździe, w Wojniczu miły miejsce zaręczyny. Ze ślubem zaczekano aż skończyłam 12 lat. Jednak tak czy inaczej dla kilkuletniego dziecka to był trudny czas. Ten trudny okres mojego życia złagodził fakt, że trafiłam w środowisko żyjące duchowymi wartościami, dobrze mi znanymi i drogimi mojemu sercu. To nie był spokojny czas. Najazdy tatarskie i wewnętrzne walki o tron spowodowały, że musieliśmy często się przenosić. To z Sandomierza do Krakowa, na Węgry, na Morawy. Dopiero gdy zagrożenie minęło wróciliśmy w 1243 roku do Krakowa. Ten jednak był za bardzo zniszczony, by w nim zamieszkać, dlatego zatrzymaliśmy się w Nowym Korczynie, gdzie też zdradziłam Bolesławowi moje pragnienie dozgonnej czystości, na które on się zgodził i co zostało przypieczętowane ślubami złożonymi przed biskupem krakowskim Janem Prandotą. Tak sobie teraz myślę z perspektywy nieba, ale też z perspektywy tych wszystkich wieków i obecnego czasu - nasze małżeństwo to nie był efekt porywu serca, wielkiej romantycznej miłości – teraz tak hołubionej. A jednak byliśmy razem niemal 40 lat. Mało tego, mąż dał mi dowód miłości. Dowodem było to, że potrafił dla mnie poskromić swoje ciało, ukazując tym samym, że do myślenia używał głowy i serca.
Myślę, że mogę być na dzisiejsze czasy patronką kobiet wyzwolonych, a równocześnie mających właściwą hierarchię wartości. Jako księżna nie pozwoliłam się wtłoczyć w ramy ówczesnych zwyczajów, gdzie w działalności publicznej, politycznej, gospodarczej i społecznej praktycznie nie było miejsca dla kobiety. Ja byłam w tych wszystkich dziedzinach bardzo aktywna, trwając u boku mojego męża często zażegnywałam konflikty w jakie się wdawał w kontaktach z ościennymi księstwami, opiekowałam się sierotami i potrzebującymi pomocy. Fundowałam kościoły i sprowadzałam zgromadzenia zakonne. Wszystko to – moim zdaniem – było możliwe tylko dzięki temu, że kroczyłam śladami naszego Pana Jezusa Chrystusa. Myślę, że nie jestem w tym względzie wyjątkiem. Uważam, że kobieta, że ogólnie człowiek, u którego na pierwszym miejscu znajduje się Bóg, jest nie do zatrzymania. Bo – jak mówi Pismo – jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?
Mimo że praktycznie od zawsze czułam w sercu delikatny głos Boga, wzywający mnie do zupełnego oddania się Mu, pozostałam posłuszna woli rodziców, a później, mając świadomość ciążących na mnie obowiązków i odpowiedzialności, trwałam, działając aktywnie na świecie, starając się tylko żyć radami ewangelicznymi w warunkach, jakimi dysponowałam. Na drogach swojego życia ciągle działałam na pożytek dusz i dla dobra mojej drugiej ojczyzny. Momentem zwrotnym w moim życiu był dzień 7 grudnia 1279, gdy mój mąż odszedł do Domu Ojca. Po tym wydarzeniu wstąpiłam do trzeciego zakonu św. Franciszka. Od tego czasu wycofałam się z publicznej działalności. Dostałam propozycję objęcia władzy w miejsce Bolesława, ale nie skorzystałam. Czułam, że mój czas aktywnej działalności na świecie już się wypełnił i zapragnęłam wreszcie oddać się wiecznemu Oblubieńcowi. Dlatego wstąpiłam do klarysek, zakonu klauzurowego w Starym Sączu, skąd 24 lipca 1292 roku Pan powołał mnie do siebie.
A na koniec coś, co może cię szczególnie zainteresować i dzięki czemu mój związek z tym miejscem jest szczególny: otóż od kiedy poznałam historię biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa, czułam do niego ogromny szacunek i nabożeństwo. Bardzo pragnęłam jego wyniesienia na ołtarze, dlatego razem mężem i bp Prandotą czyniliśmy w tej sprawie starania w Watykanie. Dwukrotnie wysyłaliśmy pismo do papieża, by przyspieszyć to, co dla mnie było oczywiste, a więc stwierdzenie biskupa ze Szczepanowa.
Św. Kinga zakończyła swoją opowieść. Ja do tej chwili, gdy to piszę, zastanawiam się, co miałem szerzej otwarte: oczy, czy usta? Księżna zauważyła moje oszołomienie, bo mrugnęła porozumiewawczo, zapraszając ponownie i zachęcając do bliższej relacji. Teraz już wiem, że gdy będę patrzył na jej postać w szczepanowskim panteonie, będę czuł ogromny szacunek i wdzięczność, ale też przyjaźń i dobro emanujące od niej, zawsze gotowej, by pomóc. Musicie też wiedzieć – kieruję te słowa do Was, czytających te słowa – że św. Kinga czeka też na Was.
Na koniec jeszcze krótkie postscriptum. Od teraz, gdy dla jakiejś doraźnej korzyści będę czuł konformistyczne pokusy, pomyślę sobie o św. Kindze i o jej konfrontacyjnej postawie w sytuacji walki i o rzeczy najważniejsze. Przecież ludzie gwałtowni zdobywają królestwo Boże (por. Mt 11,12)
Piotr Sarlej
Foto 1: Figura św. Kingi w Panteonie Świętych i Błogosławionych Diecezji Tarnowskiej w Szczepanowie.
Foto 2: Klasztor Sióstr Klarysek w Starym Sączu. Źródło: sklaryski.starysacz.org.pl/