Aktualności
Serce zakute w kamieniu - św. Szymon z Lipnicy
Lubię poranne bieganie. Zwłaszcza w letnim okresie, gdy słońce jest jeszcze tak nisko, że nie widać w pełnej krasie jego oblicza a poranny chłód i rosa na trawie zapowiadają gorącą aurę w ciągu dnia. Tak było i w tamten sobotni poranek. Zmierzając już w kierunku pobliskiego wzniesienia, na którym miałem zamiar zakończyć trening przebiegałem obok dobrze mi znanego - przynajmniej tak sądziłem - Panteonu Świętych i Błogosławionych przy bazylice w Szczepanowie. Jakoś tak odruchowo, bezrefleksyjnie zatrzymałem się przed bramą i przekroczyłem jej próg. Przez chwilę zdawało się, że dobiega do mnie cichy chóralny śpiew Godzinek o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Zaskoczony przystanąłem wsłuchać się w głosy, rozglądając się badawczo. Śpiew ucichł ale zdawało mi się, że postacie na cokołach, z którymi miałem już okazję rozmawiać z trudem zachowywały powagę swych kamiennych obliczy. Wiemy już przecież, że ich serca są ciągle gorące. Idę więc wzdłuż szeregu postaci świętych patrząc z na poły zirytowanym, na poły rozbawionym spojrzeniem zaglądając w kamienne ale przecież żywe oblicza postaci, z którymi miałem już okazję rozmawiać. W ten sposób doszedłem do św. Stanisława Papczyńskiego, którego losy poznałem ostatnio. Już miałem zawrócić zmierzając do wyjścia, gdy zauważyłem poruszenie na następnym cokole. Popatrzyłem w tamtym kierunku a moje oczy spotkały się ze wzrokiem szczupłego, około czterdziestoletniego ubranego w strój zakonny mężczyzny.
- Jezus, Jezus, Jezus – zwrócił się do mnie.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – odpowiedziałem niepewnie będąc zaskoczonym takim powitaniem.
- Na wieki wieków amen – opowiedział Zakonnik – chociaż częściej – kontynuował – na moje słowa słuchacze odpowiadali trzykrotnie wzywając imienia Jezus. Chodziło mi o to by Jezus przenikał wszystkie przestrzenie życia człowieka. Miałem z tego powodu pewne problemy bo byłem oskarżany o grzeszenie przeciw drugiemu przykazaniu Dekalogu.
- Hmmm – zastanawiałem się przez chwilę – biorąc pod uwagę ówczesne podejście do spraw związanych z czystością wiary, taki zarzut mógł napytać realne zagrożenia.
- To prawda – odpowiedział święty kiwając głową – ja jednak nie wymyśliłem wspomnianej praktyki sam. Wzorowałem się bowiem na słowach św. Bernardyna ze Sieny, później świętego Jana Kapistrana (tego samego, którego płomienne kazania roznieciły we mnie ogień powołania do służby Bogu) dlatego nie spłonąłem na stosie inkwizycji – mrugnął porozumiewawczo.
- Nie no – starałem się nadać pewności siebie mojemu głosowi, chociaż uśmiecham się, gdy teraz o tym myślę bo mam wrażenie, że ta uwaga nie była jednak zbyt lotna – skoro takich miał ksiądz poprzedników i opierał się na takich wzorach to trudno się dziwić. Ale chyba nie miałem jeszcze okazji Ojca – sam już nie wiedziałem jak się zwracać do mojego rozmówcy – poznać. Jestem Piotr – przedstawiłem się pierwszy – i pochodzę stąd, z parafii św. Stanisława BM w Szczepanowie.
- A ja jestem Szymon i nie pochodzę stąd – łagodnie się uśmiechnął – urodziłem się bowiem w pierwszej połowie XV w. w nieodległej Lipnicy, dzisiaj zwanej Murowaną.
- A… Lipnica Murowana, znam – odpowiedziałem – w okresie letnim jeżdżę tam z rodziną na lody. Nawiasem mówiąc, bardzo dobre tradycyjne lody.
- Tak, tak – skomentował Szymon – zauważyłem, że bywasz w mojej rodzinnej miejscowości. Chociaż przyznam, myślałem, że Lipnica Murowana jest ci znana jeszcze z innego powodu.
- Oczywiście, że innych powodów, osób dla których tamta miejscowość jest znana można by wymienić więcej. Jednak aby się nimi zająć przyjdzie jeszcze czas – stwierdziłem – uśmiechając się porozumiewawczo.
- No dobrze – Szymon przystał na takie wyjaśnienie – co w takim razie chcesz wiedzieć jeśli chodzi o moją skromną osobę?
- Zawsze, gdy słyszę takie zdanie – odparłem – czuję pewien mętlik w głowie. Dzieje się tak dlatego, że chciałbym jednocześnie zapytać o wszystko. No ale dobra. Zacznijmy od początku. Skoro już wiem skąd pochodzisz powiedz, czy od zawsze chciałeś zostać świętym?
Miałem świadomość, że moje pytanie jest cokolwiek dziwne ale takie właśnie słowa cisnęły mi się na usta. Przyznać też muszę, że początek odpowiedzi Świętego zbił mnie z tropu.
- A ty nie chcesz zostać świętym?
Szymon odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Przecież już Jezus mówił, że mamy być święci. Nie kiedyś tam, tylko w naszym tu i teraz, w warunkach w jakich przyszło nam żyć. Ja starałem się być bardzo blisko z Maryją. Teraz biografowie powiedzą, że cechowała mnie pobożność maryjna a ja po prostu traktowałem Maryje jako swoją drugą mamę z całą należną jej miłością i szacunkiem. Starałem się też, żeby moja miłość bliźniego miała wymiar materialny. Moi rodzince wypiekali pieczywo a ja sprzedawałem je na rynku, wtedy to nie rzadko miała miejsce sytuacja, w której głodnym a biednym osobom rozdawałem chleb za darmo.
- Czyli jednym słowem, miał Ojciec gest. Nie wiem tylko czy rodzicom ta praktyka się podobała. Ale pomijając już tę kwestię i biorąc pod uwagę takie pragnienie świętości, decyzja o wstąpieniu do seminarium została podjęta bardzo szybko – stwierdziłem.
- Czy ja wiem? To raczej nie do końca tak – Szymon podrapał się po głowie – najpierw uczyłem się w szkole przy parafii a później zostałem wysłany do szkoły przy kościele Mariackim w Krakowie. Po ukończeniu również tamtej szkoły zostałem przyjęty do Akademii Krakowskiej, w której przez trzy lata studiowałem nauki wyzwolone czyli geometrię, arytmetykę, muzykę, astronomie. Po tym okresie zakończyłem studiowanie z tytułem licencjata. To znaczy z tytułem bakałarza czyli dzisiejszego licencjata.
- Rozumiem – odparłem – później by łatwiej postępować na szczeblach kariery naukowej postanowiłeś zostać duchownym.
- Drogi Piotrze – Szymon wesoło zachichotał – błądzisz synu, zupełnie błądzisz. Owszem, dość naturalnym było, że po zdobyciu tytułu bakałarza, kontynuowało się naukę wyżej. Mnie jednak pociągnęło coś innego.
- Rodzinny biznes?
Jeszcze raz postanowiłem zgadywać.
- Nieeeee – przeciągle z rozbawionymi oczyma odpowiedział Święty – w tamtym czasie przybył z Włoch do Krakowa późniejszy święty – o którym już ci wspomniałem – Jan Kapistran, który przez rok głosił płomienne kazania do ludności Krakowa. Skutkiem tego było około 100 nowicjuszy w szeregach franciszkanów. Wśród nich również ja. Tak… czułem, że to jest moje miejsce. Po ośmiu latach zostałem wyświęcony na księdza.
- Od tego czasu – z uporem maniaka postanowiłem domyślać się dalszych losów mojego rozmówcy – kariera w strukturach Kościoła stanęła dla Ojca otworem. Można było rozwinąć skrzydła?
- Może cię zaskoczę ale – odparł Szymon – jesteś blisko prawdy. Prawdy tego co planowali dla mnie moi przełożeni. Jak to było można poczytać w moich biografiach. Nie to jest jednak najważniejsze. Chodzi o to, że Bóg miał wobec mnie inne plany. A ponieważ Bóg umie prosto pisać na krzywych liniach ludzkiego życia to koniec końców trafiłem ponownie do Krakowa, gdzie zacząłem przepisywać księgi i głosić kazania. Wtedy poczułem, że tego pragnę, tego pragnie dla mnie Bóg – bezpośredniego głoszenia wiernym ich Boga.
- Czy możesz – podniosłem rękę by wtrącić krótkie pytanie – przekazać dzisiejszym kaznodziejom jakąś sprawdzoną technikę, tajemnicę głoszenia dobrych kazań?
- Jak najbardziej – szybko odpowiedział święty ksiądz - Stosowałem zasadę ora, labora, despera. To znaczy módl się, pracuj i rozpaczaj. To ostatnie odnosiło się do konieczności pokory. Otóż nieważnie jak dobrze można przygotować się do kazania, cały czas trzeba ufać Bożej Opatrzności bo mu tylko siejemy ale to od Boga zależy wzrost.
Pochodzący z Lipnicy Murowanej Święty zamilkł i pogrążył się w myślach. Przez chwilę milczałem razem z nim ale wreszcie delikatnie i cicho rozerwałem ten woal ciszy.
- Piękna droga do świętości… - Rozmarzyłem się – przybliżanie bliźnich do Boga, otwieranie ich na Jego miłość… Piękne – Westchnąłem.
- Tak – o dziwo Święty franciszkanin zgodził się ze mną – jednak jeszcze lepsze niż przybliżanie ludzi do Boga jest zanoszenie Boga do ludzi, zwłaszcza tych najbardziej potrzebujących. A jeszcze lepiej jest połączyć te dwa sposoby poszerzania Królestwa Bożego.
- Chyba nie do końca rozumiem – zmarkotniałem – co ma Ksiądz na myśli.
- Mówienie o miłości jest ważne. Ale jeszcze ważniejsze jest świadczenie o tej miłości. Szczytem będzie połączenie tych dwóch objawów miłości. W czasie mojego ziemskiego życia różne zakaźne choroby zbierały śmiercionośne żniwo. Ludzi opuszczali wówczas miejsca objęte epidemią. Ja miałem na tą okoliczność inne spojrzenie. Czas epidemii nazywałem czasem jubileuszy i wówczas niosłem Boga do chorych i potrzebujących. Wówczas prezentowałem Bożą miłość w praktyce. Moim marzeniem było umrzeć w czasie jednego z takich jubileuszy. Bóg był dla mnie miłosierny i po kilku pandemiach, przy kolejnym jubileuszu zachorowałem i nasz Pan powołał mnie do siebie.
- Trochę to trudny – powoli formułowałem swoją myśl – ale ostatecznie piękny koniec.
- No co ty – trącając mnie pod żebro Święty pokręcił głową – Dla kogoś kto żyje z Bogiem i w Bogu, coś takiego jak koniec zwyczajnie nie istnieje. Zaraz po mojej doczesnej śmierci wypraszałem dla ludzi wiele łask. Nadal pragnę pomagać strudzonym, będącym w potrzebie kaznodziejom, studentom, chorym bądź innym potrzebującym. Niech tylko zwrócą się do mnie o pomoc a nie pozostanę obojętny wobec ich próśb.
- Niesamowite… - Odpowiedziałem – muszę już wracać ale Twoje słowa Ojcze, głęboko zapadły w mój umysł. Muszę je przetrawić. Bardzo dziękuję za każde z nich.
- Bywaj zdrów – pożegnał się św. Szymon i na koniec zaznaczył – Pamiętaj, żeby mówiąc o Miłości pokazywać ją swoim życiem. By mówić świadectwem.
Odwróciłem się już by odejść gdy za plecami usłyszałem jeszcze głos Świętego, który ciągle rozbrzmiewa w mojej głowie – przekaż wszystkim, że miłość żyje w uczynkach.
Piotr Sarlej
Foto 1: Figura św. Szymona z Lipnicy w Panteonie Świętych i Błogosławionych Diecezji Tarnowskiej w Szczepanowie.