Aktualności
Serce zakute w kamieniu - bł. Maria Teresa Ledóchowska
Tym razem wychodząc z domu już wiedziałem z kim idę się spotkać. Przecież ostatnio – rzec by można – uciekłem z rozmowy ścigany przez sprawy życia doczesnego. Odnosiłem przy tym wrażenie, że przerywając rozmowę ze świętą osobą cieszącą się już wizją beatyficzną dopuszczam się świętokradztwa przedkładając sprawy ziemskie nad niebieskimi. Bardzo mnie ta sprawa dotknęła, dlatego jeszcze w domu poruszyłem tę sprawę w rozmowie z żoną ale ostatecznej konkluzji jednak nie było.
Dywagując sobie nad tymi sprawami zbliżałem się do Panteonu. Wszedłem za bramę. Wiedziałem już gdzie spojrzeć. Stała, wyprostowana o jakby surowym obliczu wpatrywała się we mnie czekając aż podejdę. Ruszyłem w jej kierunku trochę niepewnie ale cóż było robić. Przechodząc mimochodem zerknąłem na Urszulę Ledóchowską, która chyba widziała, że jestem spięty i uśmiechając się delikatnie puściła do mnie oko bym chociaż troszkę się rozluźnił.
- Szczęść Boże Mario Tereso – to właśnie z Marią Teresą Ledóchowską dzisiaj będę miał zaszczyt rozmawiać – bardzo Ci dziękuję za to, że zwróciłaś moją uwagę na ciążące na mnie obowiązki – nawiązałem w ten sposób do naszej poprzedniej rozmowy.
- Szczęść Boże – odpowiedziała nie okazując żadnych emocji – niepotrzebne jednak są twoje dylematy moralne związane z oceną wagi spraw niebieskich i ziemskich, które ostatnio zaprzątają ci głowę. Sprawy boże ważne są, bardzo ważne. Ale właśnie z wyroku Boga najważniejsze są sprawy wynikające z obowiązków stanu. Wykonując najświętsze rzeczy kosztem obowiązków stanu zaciąga się tylko odpowiedzialność moralną. Jednak każdy obowiązek stanu wykonywany z miłością jest drogą do uświęcenia.
Zamurowało mnie, nie byłem przygotowany na takie powitanie. Wszystko to Maria Teresa powiedziała jakby jednym tchem, spokojnie ale zdecydowanie.
- Eeee… - na początku tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić – Dziękuję za Twoje wskazówki, bardzo mi pomogą. Nie spodziewałem się jednak, że jesteś tak dobrze zorientowana w moich rozterkach.
- Wiedząc, że będziemy rozmawiać – odpowiedziała Błogosławiona – musiałam lepiej cię poznać. W związku z tym słyszałem twoją rozmowę z żoną. Ale już dobrze, dość o tym. Co cię dzisiaj sprowadza? Co chciałbyś wiedzieć? – zapytała beznamiętnym głosem.
Popatrzyłem na nią chwilę w milczeniu i wypaliłem…
- Czy ty jesteś w niebie szczęśliwa?
Tym razem można było odnieść wrażenie, że to Maria Teresa jest zaskoczona. Ale tylko przez chwilę.
- Jak pewno zauważyłeś – zaczęła odpowiedź – przed imieniem mam tytuł błogosławiona czyli szczęśliwa.
- No tak ale – chciałem wyjaśnić motywy swojego pytania – jesteś cały czas bardzo poważna, wydaje się wręcz, że smutna…
- Tu masz rację – wpadła mi w słowo błogosławiona czyli szczęśliwa – wydaje ci się. Znasz już moją siostrę Urszulę, ta jest za to śmieszką a przecież ktoś musi być poważny.
Nagle wesoło zaśmiała się stojąca obok Urszula i stwierdziła - przy tobie droga Tereso nawet strach na wróble jest wesoły.
- Całkiem możliwe – odpowiedziała Teresa – ale ja jestem mądrzejsza.
- No oczywiście – Urszula już zanosiła się śmiechem – bo on ma w głowie samą słomę.
Teresa szeroko uśmiechnięta zwróciła się do mnie.
- Widzisz? Z taką siostrą w wieczności nie można być nieszczęśliwym. W ziemskim życiu dużo czasu spędzała z młodymi i teraz często z nimi przebywa więc humor się jej wyostrzył – stwierdziła patrząc na mnie już bardzo rozbawionymi oczyma.
- Ale ty jednak jesteś inna – starałem się by rozmowa wróciła na zamierzone przeze mnie tory.
- Tak – odparła – Bóg swojej mądrości inaczej nas uzdolnił. Mnie pociągało pisanie. Dramaty, poezja, publicystyka. To były moje klimaty. Ludzie mówili, że byłam bardzo obiecującą literatką. Pociągał mnie też blichtr dworskiego życia.
- O proszę – i w takich tematach można zostać beatyfikowanym?
- I tak i nie – odpowiedziała tajemniczo – Świętość można osiągnąć tylko realizując talenty, które złożył w nas Bóg. Ale oczywiście jeśli realizuje się je w przestrzeni zamierzonej przez naszego niebieskiego Ojca. W moim przypadku bardzo dużo miejsca w moim życiu zajęło pisanie ale zmieniła się jego treść. Od czasu gdy napisałam dramat Zaida, Murzynka i mojego spotkania z kard. Lavigerie stopniowo ale bardzo szybko pochłonęła mnie sprawa misji.
- Pięknie – nieco wpadłem w słowo mojej Rozmówczyni – ale jak to się udało połączyć z dotychczasowym stylem życia?
- Co tu dużo mówić. Nie dało się – odpowiedziała krótko – wszystkie inne aktywności zarzuciłam. Wszystko podporządkowałam sprawie misji. Zaczęłam wydawać czasopismo Echo z Afryki i inne pisma.
- Czyli sensem twojego życia – starałem się podsumować – było pisanie?
- Nieee – odpowiedziała – pisanie było tylko środkiem i to nie jedynym. Celem była szeroko rozumiana praca misyjna. Owszem sama nie wyjechałam na misje ale troszczyłam się o tereny misyjne i misjonarzy na wiele sposobów. W Rzymie np. powołałam do życia Zgromadzenie Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera, tzw. Klawerianki. Cała ta praca pochłonęła mnie bez reszty. Świadomość niesienia Jezusowej miłości ludziom, którzy jej jeszcze nie znają albo znają za mało i poczucie realizacji dla Boga talentów, które złożył w moim sercu przyniosły mi szczęście, którym pragnę się z wami dzielić.
- Jestem pod ogromnym wrażeniem – uczciwie przyznałem zamykając otwarte z wrażenia usta – Jestem pewien, że jeszcze wiele mogłabyś opowiedzieć o tym wszystkim, co ciągle porusza twoje serce. Ale teraz muszę już wracać. Jednak bardzo, bardzo dziękuję za twoje tak ważne słowa. Słowa, które trzeba przemyśleć i zgłębiać.
- Tak, tak. Zgodnie z tym, co mówiłam – odpowiedziała Teresa – obowiązki stanu przede wszystkim.
Już odchodziłem gdy Błogosławiona dodała jeszcze – Zastanów się czy jesteś w odpowiednim miejscu by właściwie realizować talenty, które otrzymałeś od Boga.
Zatrzymałem się w pół kroku, pokiwałem nieco zakłopotany głową i ruszyłem dalej by odkryć Bożą wolę w swoim życiu.
Piotr Sarlej
Foto 1: Figura bł. Marii Teresy Ledóchowskiej w Panteonie Świętych i Błogosławionych Diecezji Tarnowskiej w Szczepanowie.
Bazylika i Sanktuarium





